W czasach gdy Orlikiem można było nazwać co najwyżej kawałek trawiastego placu pod blokiem, na którym roiło się od psich kup, a bramki stanowiły dwa kamienie lub dwie płyty chodnikowe, piłka nożna rządziła się swoimi prawami. Cofniemy się do lat 90tych kiedy to większość z obecnych 25-35 latków rozpoczynała swoją piłkarską osiedlową karierę. Przedstawiamy najważniejsze zasady grania w piłkę w dzieciństwie.
Niepisana zasada odnośnie bramkarza mówiła, iż na bramkę trafia grubas z drużyny lub najgorszy fajtłapa, który nie potrafi dobrze podać piłki.
Panem i bogiem na osiedlowym klepichu był właściciel piłki. To on decydował kto gra i kogo wyrzucić z gry.
Faul był tylko wtedy gdy komuś urwało nogę, zaczął krwawić lub poszkodowany bluzgał na tyle, że można było uznać jego roszczenia za uzasadnione.
Mecz kończył się gdy wszyscy się zmęczyli lub gdy składy wykruszyły się na skutek nawoływań obiadowych rodziców.
Ogólny wynik spotkania rzadko kiedy się liczył. Gdy było wiadomo, że gra zbliża się ku końcowi grano do złotej bramki.
Osiedlowe spotkania cechowały się brakiem obecności sędziów, co za tym idzie kłótnie były na porządku dziennym, a faule były odgwizdywane gdy występowały okoliczności z pkt 8.
Jako, że liczba piłek do nogi na osiedlu w tamtych czasach była ograniczona, do gry nadawało się wszystko co dało się kopać tj. butelki, papierowe kulki, czy obszyte nićmi kłębki włóczki.
Z reguły aby zachować wyrównane składy, wybierało dwóch najlepszych. Najgorsi wybierani byli rzecz jasna na końcu.
Najbardziej stresującymi momentami w trakcie osiedlowego grania były m.in. gdy piłka wpadła na dach garaży, wpadła do sąsiada za płot gdzie czekały krwiożercze psy lub przejeżdżał po niej dostawczy Żuk lub Nysa.
Najgorszym momentem dnia piłkarskiego było gdy właściciel piłki się wkurzył. Z reguły oznaczało to koniec gry i zabawy.
0 comments